-Hrabio, pańska krewna przybyła-hrabia James poderwał się na te słowa odrywając swe zmęczone już oczy od lektury. Poprawił marynarkę i zszedł powolnym krokiem w stronę drzwi wejściowych do zamku. Na przeciw niego, do obfitego w najpiękniejsze w kraju kwiaty, wjechał beżowy powóz z czarnymi akcentami. Był zaprzężony w cztery rumaki o śnieżnobiałej maści.Wyprostowany brunet podążał za nim zielono-brązowymi oczyma. Po chwili drzwiczki od powozu otworzyły się i wyszła z nich kobieta w średnim wieku, bogato ubrana i ze wspaniałą, blond fryzurą, która zakrywała pojedyncze, siwe włosy. Woźnica zszedł ze stanowiska, by wynieść walizki. James spodziewał zobaczyć za moment rosłego mężczyznę, ale zamiast któregoś ze służących ciotki, zobaczył kobietę.
Kobietę drobną, z delikatnymi rysami twarzy. Szatynka z jasnymi końcówkami, swoimi smukłymi palcami ujęła skrawek morelowej sukni, unosząc go do góry, spokojnie zeszła po stopniu na drogę i podążyła wzrokiem ku posiadaczowi zamku. Serce bruneta zaczęło bić szybciej, a jego oddech stał się nierówny.
-Witaj!-machnęła mu entuzjastycznie ciotka. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko kątek oka spoglądając na pół uśmiech ze strony obiektu jego zainteresowania.
-Witam-uścisnął krewną zbliżając się do jej towarzyszki.-Ciebie również witam.-ona ukłoniła się, a blondyn pochylił się na wyraz szacunku, ujął jej dłoń i musnął swoimi wargami, spoglądając w jej błękitne oczy.Jej malinowe usta rozsunęły się jeszcze szerzej ukazując szereg pereł.
Wyglądała jak anioł. Jej chichot był słodszy, niż jakikolwiek miód i wytrawniejszy niż najlepsze wina.
Pan domu zaprosił kobiety do domu i pokazał im ich pokoje.
Po niedługim czasie była gotowa kolacja. Niestety, pani Fighterfield źle czuła się po podróży i usnęła głębokim snem nie jedząc ani okrucha. Pan domu zaprosił więc jej towarzyszkę. Kobieta zeszła z rozbawionymi oczami i podziwiała każdy zakamarek posiadłości.
-Więc..ekm-zaczął hrabia -Jak mogę się do panny zwracać?-spytał podnosząc do ust kieliszek wina.
-Może mi pan mówić Victoria, jaśnie panie.-odpowiedziała z nutą wesołości.
-Ah ile lat liczysz Victorio?-spytał chcąc kontynuować rozmowę.
-Osiemnaście, panie.-powiedziała szatynka.-A pan ile liczy, jeśli wolno spytać?
-Dwadzieścia trzy.-odpowiedział biorąc kęs jagnięciny.-I mów mi James.
Po tym zdaniu wymieniali co kilka minut grzeczne uwagi na temat potraw, pogody czy okolicy, ale dalsze próby podjęcia jakiejkolwiek rozmowy kończyły się na wymianie kilku słów.
Następnego dnia ciotka odżyła i ciągała swoją służkę i za równo serdeczną przyjaciółkę oraz siostrzeńca po ogrodach i okolicy. Dzień spędzili na miłych i lekkich pogawędkach. Wieczorem, starszawa pani zmęczona nadmiarem wrażeń, udała się do swojej komnaty zaraz po przybyciu do zamku, zostawiając Victorię i Jamesa zupełnie samych. Milczeli przez dłużący się z każdą sekundą czas. Mężczyzna postanowił ratować sytuację rozpoczynając pogawędkę o pochodzeniu. Wieczór upłynął im dość szybko. Brunet odprowadził szatynkę pod jej sypialnię, za co został obdarzony najpiękniejszych uśmiechem jaki dotąd widział i który śnił mu się tamtej nocy.
Następnego dnia ciotka obwieściła, że wybierze się do miasta, może znajdzie suknie na bal.
Wzięła ze sobą służącą i pomknęły. Cały boży dzień James nie wiedział, co ze sobą począć. Przechadzał się po ogrodach, przejechał na klaczy sporą część łąk, wybrał się nad jezioro, ale w żadnym z tych miejsc nie czuł się spełniony, więc wrócił do zamku. W tym czasie jego krewna zdążyła już wrócić, a co się z tym wiążę, wróciła także i jej piękna przyjaciółka.Dopiero wtedy mieszanooki odżył i powrócił do formy, co można było poznać po żartach z dziewczyną.
Ciotka zaczytana w lekturze stwierdziła, że pójdzie już do siebie, poczyta w ciszy i spokoju.
Ta noc była inna niż zwykle. Po kąpieli, Victoria nie mogła zasnąć. Miała wielką ochotę kontynuować rozmowę z Jamesem. I mimo sprzecznych uczuć co do pomysłu odwiedzenia go, w końcu zdecydowała się i ruszyła do jego komnaty. Brunet stał na przeciwko swojej biblioteczki. Miał zamiar odwrócić swoją uwagę od kontrowersyjnych myśli o szatynce z blond końcówkami i jej zgrabnym ciele, miłą lekturą. Gdy usłyszał pukanie do drzwi był zdziwiony, ale gdy zobaczył zmieszaną twarz Victorii, uśmiechnął się czule i wskazał na swoje łoże, powracając do przeglądania ksiąg.
-Co cię do mnie sprowadza?-powiedział do dziewczyny, która zarumieniona usiadła na skraju łóżka.
-Oh, Jamesie, wybacz, że niepokoję cię tak późną porą, ale wzięłam kąpiel i długo leżałam na moim łożu, a nie zmorzył mnie sen, więc pomyślałam, że może porozmawiamy.-skończyła z ciekawskim wzrokiem wlepionym w niezwykle przystojny profil młodego mężczyzny. W końcu brunet poddał się i przysiadł się do towarzyszki. Nastała grobowa cisza.
-Wiesz-zaczął-czuję, jakbyśmy znali się już od lat.-powiedział lekko przysuwając się ku niej.
-Em-odsunęła się odrobinę-bardzo miło się z tobą gawędzi, Jamesie.
Mężczyzna przysunął twarz ku niej wpatrując się w jej piękne oczy. Zbliżał twarz coraz bardziej i bardziej...
Gdy już prawie ją dotykał, ona wstała i zaczęła krążyć po pokoju. On również stanął, podszedł do niej i złapał za ramiona.
-Cóż żem zrobił źle? Nie jestem wystarczający?-spytał spoglądając na twarz, którą bezskutecznie próbowała odwrócić.
-Panie, ja nie jestem godna. Powinieneś pan mieć bogatą arystokratkę za lubę, a nie zwykłą służącą jak ja-mężczyzna nie czekał ani chwili dłużej, tylko musnął jej wargi, chcąc wybić jej podobne myśli z głowy. Ona nieśmiało oddała pocałunek. Nie wiedziała, że mężczyzna ma tyle uczuć w sobie. Brunet lewą rękę położyć jej na biodrze nie chcąc jej wypuszczać, a prawą błądził po plecach.
Jak można się domyśleć Hrabia Maslow postanowił nie grać na zwłokę i już po miesiącu byli małżeństwem. Ich miłość przetrwała wszystkie słowa krytyki, a dzięki ciotce bruneta sprawa była zapomniana po niedługim czasie.
Świetna jednorazówka :) haha skąd ty wyczasnęłaś takie słownictwo? Piękne :)
OdpowiedzUsuńThe Unforgiven